Jak wiecie, niedawno miałam przyjemność wziąć udział w projekcie Olgi prowadzącej bloga Polka na Islandii. Olga zapytała nas, dziewięć dziewczyn posianych po różnych krańcach wyspy – jak żyje się w takich miejscach? Kiedy w Polsce skok do Żabki po czipsy i piwo jest czynnością dość powszechną, to na Islandii zakup jajek po godzinie 20 może okazać się skomplikowaną operacją logistyczną. Nie wspominając nawet o bolącym zębie i podobnych tego typu przypadkach… Sama mieszkam w Akureyri, czyli mieście ze szpitalem i uwierzcie mi – to brzmi luksusowo. Mamy nawet dwa markety otwarte całą dobę, dlatego nagłe zachcianki w postaci lodów czy czekolady mogą zostać spełnione w ciągu kwadransa bez potrzeby pukania do sąsiadki.
Kiedy czytałam z wypiekami na twarzy kolejne relacje dziewczyn w ramach #PolkinaIslandii, byłam bardzo ciekawa jakie smaczki wybierają na codzień. Czy przekonały się do baraniny? Czy w ich garnkach szaleje islandzko-polskie fusion? A może jednak jesteśmy nadal całym sercem w drużynie pierogowej i żadna zupa mięsna ich nie pokona? Zaciekawiła mnie również kwestia zakupu regionalnych produktów. Im dłużej jestem na Islandii, tym mocniej się przekonuję, że stwierdzenie: „na Islandii nic nie rośnie” jest bardzo krzywdzące. I nieprawdziwe. W ziemi – niewiele, w szklarniach – już więcej. W wielu miejscach otworzyły się małe sklepiki prowadzone przez farmerów z własnymi wyrobami, a przed Świętami nie brakuje jarmarków z lokalnymi zaprawami. Sama latem kupowałam przepyszne pomidory z pobliskich szklarni w ogrodzie znajdującym się na terenie Jólahúsið, czyli Domku Świątecznego, który w tej cieplejszej porze roku jest niemniej chętnie odwiedzany przez Islandczyków. Ich smak powodował, że miękły mi kolana. To duża konkurencja dla tych polskich – przyznaję z bólem serca.
Postanowiłam zapytać uczestniczki projektu o ich doświadczenia z islandzką kuchnią, i nie tylko. W tym wpisie poznacie kulinarne ciekawostki prosto z Flúðir, Patreksfjörður i Reykjavíku. Swoimi historiami podzieliły się ze mną Paulina, Ilona oraz Olga.

1. Czy masz swoją ulubioną islandzką potrawę? Czy chętnie gotujesz/pieczesz islandzkie specjały?
Paulina: Moja kuchnia zdecydowanie odbiega od islandzkiej. I chociaż nie jestem fanką islandzkiego serwowania baraniny, to uwielbiam to połączenie: flatkaka+masełko+hangikjöt. Taką wersje na zimno serwuje nasz znajoma podczas réttiru. (Aga – pozwolę sobie dodać, iż réttir to coroczne spędy owiec, których nieodłącznym elementem są spotkania towarzyskie przy jedzeniu oraz piciu, tak, alkoholu również). Na samą myśl, się rozmarzyłam. Co ciekawe nie lubię bożonarodzeniowej wersji hangikjöt na ciepło.
Ilona: Dzięki Islandii polubiłam baraninę w różnych postaciach. Lubimy też plokkfiskur, rybę z ziemniakami, którą czasem gotujemy w domu :). Poza tym jednak rzadko gotujemy „po islandzku”, czasem ciasta, np. bardzo szybki sernik, a raczej skyrnik – skyrkaka, czyli po prostu skyr wyłożony na spód z kruchych ciasteczek i przykryty dżemem lub owocami.
Olga: Tak. Jest to bez wątpienia plokkfiskur. Bardzo często robimy go sami w domu, ale też zamawiam go często w restauracjach. Biorąc pod uwagę, że to proste i niezbyt wykwintne danie to jest to nieoczywisty wybór. Latem podróżując po Islandii zamawiałam to danie w każdym możliwym zakątku wyspy. Zaskakujące było dla mnie to, że na wschodzie do plokkfiskur dodaje się curry. Tak samo zresztą jak do zupy rybnej, którą też uwielbiam. Okazuję się, że curry pojawia się w wielu tradycyjnych potrawach na wschodzie kraju, a w innych częściach kraju już nie. Kolejnym moim ulubionym daniem byłaby islandzka zupa rybna i mięsna. W naszym domu często pojawia się wspomniany już plokkfiskur, zupa rybna oraz zupa mięsna. Generalnie jemy bardzo dużo islandzkich ryb, jak łupacz, łosoś czy pstrąg. Bardzo często nasz sąsiad jeździ poławiać pstrąga i dzieli się z nami sporymi zdobyczami. Można powiedzieć, że robię też polską wersję kjötbolur, czyli nasze mielone. Polskie mielone są z wieprzowiny zaś islandzkie z wołowiny lub mieszanego wieprzowego i wołowego mięsa. Moje zazwyczaj są z mieszanego i jemy je często z małą ilością powideł czy dżemu, tak jak na Islandii.
Na słodko zaś ostakaka czy też skyrkaka, ale nie taka typowa. Ja robię polski tradycyjny sernik z islandzkiego skyra. Taka kulturowa mieszanka idealna.
2. Twój (bądź rodziny) ulubiony islandzki produkt spożywczy i dlaczego?
Paulina: Ja chyba nie mam swojego ulubionego produktu. Być może już tak przywykłam do tutejszych produktów, że nie zdaję sobie sprawy, że mam coś ulubionego. Wśród rodziny, czy znajomych którzy nas odwiedzają popularnością cieszy się zawsze Appelsín (Aga – to islandzki napój gazowany o smaku pomarańczy), majonez (ale konkretnie ten marki Bónus), a serce teściowej ostatnio zaskarbił gin ogórkowy.
Ilona: Uwielbiamy islandzkie słone masło i ser żółty (nawet, gdy mieszkaliśmy jeszcze w Polsce, a na Islandię wpadaliśmy z wizytą, przywoziliśmy ze sobą do domu właśnie ser i masło).
Olga: Flatkaka – absolutny hit naszego domu. Na początek wspomnę tylko, że Flatkaka czy też Flatbrauð mylnie jest określany naleśnikiem, gdyż jest to chlebek znany w Polsce jako podpłomyk. Jest to smak mojego dzieciństwa. Moja babcia oraz mama zawsze nam to przyrządzały. Babcia robiąc makaron zawsze smażyła nam końcówki ciasta na starej kuchni na węgiel. Smak tego babcinego podpłomyka był zupełnie inny niż ten robiony przez mamę na kuchence elektrycznej. Flatkaka jest jednym z przysmaków, przekąsek mojego syna. Vinnie wcina je z masłem, czasami z serem. Islandczycy serwują go najczęściej z wędzonym mięsem (hangikjöt), ale ja za nim akurat nie przepadam.
3. Czy jest coś, co zdziwiło Cię „kulinarnie”po przeprowadzce na wyspę?
Paulina: Nie wiem czy to typowo islandzki sposób serwowania pizzy, ale … któregoś razu nasze szefostwo zaprosiło pracowników na taki wieczór integracyjny w restauracji i serwowano pizzę margarite z dżemem! Tzn. dżem stał obok można w nim było moczyć kawałki pizzy. Nie zdziwił mnie fermentowany rekin czy płaszczka, no ale już było dla mnie za dużo.
Ilona: Najbardziej zdziwiło mnie, ile rzeczy można jeść na słodko, np. podawanie dżemu jako dodatku do mięs i jedzenie skarmelizowanych ziemniaków (które okazały się pyszne, swoją drogą ).
Olga: Zdziwiły mnie fermentowane ryby, a także polowanie i spożywanie maskonurów i moich ulubionych islandzkich ptaków, czyli pardwy górskiej. Raz w 2008 roku zdarzyło mi się w islandzkiej restauracji spróbować kangura. Nigdy więcej się z tym nie spotkałam. Było to dość zaskakujące. Zadziwiło mnie też to, że baranina to żaden rarytas (u nas to jednak rzadkość i baraniny nie jada się podczas środowego obiadu), a także stosunkowo małe spożycie wieprzowiny w porównaniu do Polski.
4. Coś, co zawsze masz w kuchennej szafce i do czego to wykorzystujesz?
Paulina: Zdecydowanie kurkuma. Od roku jestem jej fanką (ze względu na właściwości zdrowotne) i przemycam ją gdzie tylko się da. Dodaje ją do rosołu, czasem do mleka do kawy, do syropu z cebuli który robię, przyprawiam nią mięsa, dorzucam ją do smoothie. No wciskam ją gdzie tylko się da, ale w małych ilościach, więc mało kto się orientuje, że jest tam kurkuma. Ach i kurkumą od czasu do czasu myje też zęby.
Ilona: Zawsze mamy w lodówce dużo islandzkiego nabiału. Ogólnie bardzo lubimy tutaj nabiał, w tym skyr, którego używamy np. do sernika, a dzieci jedzą z płatkami śniadaniowymi :). Ja bardzo lubię też islandzką czerwoną kapustę w słoiku.
Olga: W mojej szafce nie może zabraknąć wspomnianego już flatkaka, które Vincent często bierze do śniadaniówki. Poza tym solonego masła i pomidorów w puszce. Moje dziecko jest bardzo wybredne, a makaron z czerwonym sosem nie raz uratował sytuację. Pomidory jednak stosuję do spaghetti, do krewetek i do szybkiej zupy pomidorowej.
5. Za jakimi produktami lub potrawami polskimi tęsknisz najbardziej? Próbujesz je odtwarzać na Islandii?

Paulina: Zdecydowanie gołąbki! Ale jestem zbyt leniwa, żeby je robić. A nawet jak próbuje to nigdy nie wychodzą takie dobre jak u mojej babci. Och i kiedyś jadłam fantastyczne pierogi z kaszą gryczaną. To było umami w moich ustach… kilkakrotnie próbowałam zrobić takie pierogi, ale nie jestem w stanie odtworzyć tego smaku. To były najlepsze pierogi jakie w życiu jadłam. Tęsknie też za Laysami o smaku zielonej cebulki i karpiem na Święta.
Ilona: Najbardziej tęsknię chyba za polskimi owocami i warzywami oraz wędlinami i pieczywem jeśli chodzi o produkty. Z kolei z potraw to za niewieloma tęsknię, bo te, które lubimy, przygotowujemy tutaj 🙂 np. pierogi, w tym te z kapustą, którą można tutaj bez problemu kupić.
Olga: Wszystko za czym mogłabym tęsknić odtwarzam sobie na Islandii, oprócz jednego. Jak jadę latem do Polski to zawzięcie i uparcie szukam bób. Gotowany bób posypany parmezanem, niebo w gębie. Kocham, ale na Islandii dostałam tylko mrożony, co mnie w ogóle nie zadowala. Raz zdarzyło mi się nawet przywozić bób i nasze pleszewskie pomidory na Islandię. Najlepsze pomidory w Wielkopolsce. Ahh na samą myśl mam ochotę wskoczyć w samolot. Na Islandii odtwarzam moje ulubione pierogi z serem (ale tutaj już nie zastępuję twarogu, skyrem tylko poluję na twaróg półtłusty w polskim sklepie). Tradycyjny bigos robię z polskiej lub islandzkiej kapusty i nie odczuwam różnicy. Poza tym robię sporo surówek znanych mi z rodzinnego domu, jak surówka z selera, pora czy Coleslaw. Na Islandii nie są zbyt popularne.
6. Czy w Twoim najbliższym otoczeniu jest możliwość zakupu regionalnych islandzkich produktów – prosto od farmera? Jakiego rodzaju są to specjały? Korzystasz z tej opcji?
Paulina: Jasne, że korzystam. Mąż pracuje w szklarni więc mam bezpośredni dostęp. Mamy także dostęp do mięsa prosto od farmerów i kiedy mamy ochotę na hamburgery to korzystamy z tej opcji. Przed covidem jeździłam też do pieczarkarni i kupowałam pieczarki na kilogramy. Teraz nie wiem czy jest taka opcja.
Ilona: Tak, mamy możliwość kupić mięsa od hodowców owiec, możemy też kupić jajka i ryby. Czasem, choć rzadko, korzystamy z tej możliwości, za to prawie zawsze w drodze do Reykjaviku zajeżdżamy na farmę Erpsstaðir niedaleko Buðardalur, gdzie sprzedają przepysznego domowego skyra, śmietanę i lody. 🙂
Olga: Tak, ale nie wiem czy w takiej samej formie jak na wsiach, że dostaje się pudło warzyw za określoną kwotę. Na pewno da się kupić świeże warzywa ze szklarni, ale szczerze mówiąc nigdy nie korzystałam z tej opcji.
7. Lukrecja – tak czy nie? 😉 Jeśli tak, w jakiej formie?

Paulina: NIE!
Ilona: Nie jestem fanką lukrecji, toleruję jedynie miękką lukrecję w czekoladzie 😉
Olga: Tak. Chociaż nie powiem, że lubię, ale też nie boję się tego smaku. Nie zjem czarnego żelka z lukrecji, ale już czekoladę z lukrecją spokojnie. Posmak lukrecji ma również warzywo zwane fenkuł, nie boję się go dodać nawet do rosołu. Piłam również ze smakiem lukrecjowy likier Opal. Jest to jednak alkohol, którego można wypić jeden shot, bo każdy kolejny już mocno mdli. Moim ostatnim lukrecjowym odkryciem są kulki czekoladowe z lukrecją z mojej ulubionej czekoladowej islandzkiej firmy Omnom. Pychota.
8. Ulubione świąteczne potrawy (obojętnie z jakiej kuchni), próbujesz też tych islandzkich?
Paulina: Próbowałam większości islandzkich specjałów, ale nie jestem zbyt dużą fanką. Dla mnie tradycyjna islandzka kuchnia jest zbyt tłusta, zbyt ciężka i słabo doprawiona 😉 Moją ulubioną Świąteczną potrawą jest karp i tęsknie za nim całym sercem.
Ilona: Bardzo lubię islandzką szynkę z karmelizowanymi ziemniakami. Jednak jeśli chodzi o święta to jestem pod tym względem tradycjonalistką i razem z mężem przygotowujemy głównie polskie potrawy: pierogi z Kapustą, kapustę z grzybami, barszcz z uszkami, sałatki śledziowe, a na Wielkanoc: żurek i faszerowane jajka.
Olga: Ulubione to od dziecka polskie makiełki. Na moim rodzinnym, wigilijnym stole jest to makaron własnej roboty z masą makową, jednak wiem, że u wielu Wielkopolan jest to zupełnie inne danie. Poza tym kocham grzyby. U nas na wigilię jest zupa i sos, a moja mama robi najlepszy sos grzybowy na świecie. To będzie to danie, o które poproszę na ostatni posiłek.
Co do islandzkich potraw okołoświątecznych to nieraz jadłam tradycyjne hamborgarahryggur i ziemniaki w karmelu (uwielbiam), a raz próbowałam maskonura, którego przyrządziła moja bratowa. Na próbowałam płaszczki i nie zamierzam hehe.
Mam nadzieję, że te historie Wam się spodobały, a być może nawet zainspirowały do kuchennych eksperymentów. Już teraz zapraszam na drugą część, która pojawi się niebawem. Niech moc blendera będzie z Wami! 🙂