Znacie pewnie ten paradoks, że im człowiek ma więcej czasu, tym mniej robi? I jest jakiś taki rozwleczony i wymemłany przez netfliksy i kanapy. Po powrocie z Polski czekała nas przymusowa kwarantanna i wtedy sobie obiecałam, że przez ten tydzień zrobię tyle, nagotuję tyle i w ogóle wyprzedzę kalendarz. Jak bardzo się myliłam. Pranie zajęło nam prawie dwa dni, gotowane były dania szybkie i z tego, co zostawiła nam teściowa na kuchennym blacie, więc bez szalonych delikatesów. Nie ma nic gorszego, jak w środku pichcenia otwieracie szafkę a tam zionie złowrogą pustką, bo brakuje jednego składnika, a wy jesteście na kwarantannie. Taka sytuacja niestety się przydarzyła, choć nie z jedzeniem a z płynem do prania…
Dałam sobie czas na lenistwo (nie tylko w kwarantannie, zdarza się i teraz, regularnie), na czytanie książek, porządki, no i znowu trzeba było przypomnieć sobie całego Netflixa (oglądasz finałowy sezon Dark, tak bardzo nie rozumiesz im dalej w las, a na końcu okazuje się, że to wszystko kij strzelił, ale wiecie – bez spoilera dla tych, którzy nie mieli jeszcze tej przyjemności. Zresztą – Dark ogląda się przecież tylko dla muzyki.
Nie czuję jeszcze, żeby podsumowywać lato tutaj na blogu, bo wpis osadza się w nieco
post-podróżniczym, kwarantannowym klimacie, a islandzkie lato chciałabym „przycelebrować” islandzkim przepisem. Te poniżej są wynikiem a) eksperymentu, b) połączenia polskich i islandzkich sił oraz c) tego, co było w szafce/lodówce. Nie będę również ukrywać, że wraz ze sportowym odrodzeniem islandzkie ciasta poszły trochę w odstawkę. Ponadto jestem ostatnio zakochana miłością bezgraniczną w polskiej kuchni wegańskiej i mam zamiar faszerować nią mojego Wikinga ile tylko się da. Mam jednak plany na nadchodzący Adwent, także nie składam ostatecznie broni ! (Tak, tak, mamy październik, ale wśród Islandczyków jól już przewija się w codziennych pogaduszkach…)
Jesień traktuje nas całkiem łagodnie i jest nawet dość długa, bowiem rozpieszcza nas swoimi kolorami już ponad miesiąc. Opady śniegu – okazyjne, w górach, a to cieszy. Niestety, dni są już coraz krótsze, ale staram się znajdować pozytywne aspekty tej sytuacji. Wreszcie bezkarnie można palić wieczorami świeczki. A nawet wczesnym rankiem!
A na samej Islandii od jutra wchodzą w życie surowsze obostrzenia niż do tej pory, bowiem okazuje się, że wyjazd do stolicy może być ryzykowny, tak więc dmuchamy na zimne. Do czego mam mieszane uczucia. Dla trzech aktywnych przypadków w całym naszym
północno-wschodnim regionie zamykamy bary i siłownie… Oby było warto, bo czuję, że zjeżdżając z tej zjeżdżalni wylądujemy twardo i to prosto w objęcia bankructwa, także, kochani, zbieramy do skarpety, żeby było na wino i czekoladę w godzinie rozpaczy.
Szczerze, nie wiem jak plasuje się sytuacja pogodowa tam, gdzie mieszkacie. Być może na curry jeszcze jest za ciepło, tym bardziej z papryczką chili 😉 Ale nigdy nie jest za ciepło na dobrą tartę z czekoladą! Spód tarty jest inspirowany przepisem na raw cake z bloga GulurRauðurGrænn&Salt (Berglind Guðmundsdóttir), a mus czekoladowy Jadłonomią, a tej pani w Polsce nikomu nie trzeba przedstawiać 🙂 Te dania robią się same, potrzebujecie malaksera, paru składników i kogoś, kto pozmywa naczynia.
Curry z dynią, kapustą pak choi i ciecierzycą (przynajmniej 4 porcje)
Składniki:
1 cebula
1 papryczka chilli (będzie mniej ostre jeśli usuniecie pestki przed posiekaniem)
2 ząbki czosnku
1 łyżeczka kuminu
1 łyżeczka mielonej kolendry
1 łyżeczka papryki mielonej (już raczej nie ostrej 😉
szczypta kurkumy
ok. 200 g dyni pokrojonej w kostkę
1 mała kapusta pak choi, posiekana
1 puszka mleczka kokosowego
1 puszka krojonych pomidorów
1 puszka ciecierzycy
sok z połowy limonki, sól i pieprz
Wykonanie:
Cebulę, papryczkę chilli i czosnek posiekać w malakserze lub bardzo drobno pokroić. Podsmażyć na łyżce oliwy kilka minut. Dodać kumin, kolendrę, paprykę i kurkumę i smażyć
ok. minutę. Dodać dynię i posiekanego pak choia, smażyć dopóki nie zmiękną. W międzyczasie podlewałam odrobiną wody, żeby się nie przypaliło. Wlać pomidory, mleczko kokosowe, zamieszać, doprowadzić do wrzenia. Zmniejszyć ogień, dodać odcedzoną ciecierzycę
i gotować kilkanaście minut, żeby sos się odrobinę zredukował. Na koniec doprawić solą
i pieprzem oraz sokiem z limonki. Podawać z ryżem.
Tarta orzechowa z musem czekoladowym
Składniki:
150 g orzechów (dowolna mieszanka, jednak najsmaczniejsza będzie, jeśli znajdą się w niej głównie orzechy laskowe i migdały)
20 sztuk daktyli bez pestek (można namoczyć we wrzątku na ok. 10 min)
2 łyżki oleju kokosowego
1 łyżka cukru waniliowego, bądź łyżeczka ekstraktu waniliowego
3 łyżki zaparzonej mocnej kawy
szczypta soli
2 łyżki kakao
15 g płatków kokosa
150 g czekolady deserowej lub gorzkiej
pół szklanki aquafaby (woda z puszki po ciecierzycy)
szczypta soli oraz cukier (opcjonalnie 1-2 łyżki)
Wykonanie:
W piecu nagrzanym do 225 stopni (góra-dół) upraż orzechy około 10 minut. W międzyczasie zamieszaj kilka razy, żeby się nie przypaliły. Wyjmij z pieca i ostudź. Odcedzone daktyle, olej kokosowy, kawę, kakao, płatki kokosa, sól i ekstrakt waniliowy (lub cukier) umieść w malakserze i zblenduj. Posiekaj grubo orzechy, dodaj do masy i blenduj dalej aż do zbitej masy. Formę do ciasta możesz wyłożyć folią spożywczą. Uformuj spód dociskając masę, najlepiej rękoma. Wsadź do lodówki na czas przygotowania musu.
Rozpuść czekoladę w kąpieli wodnej lub w mikrofalówce, odstaw do ostygnięcia. Aquafabę ubij na sztywną pianę ze szczyptą soli i opcjonalnie, cukrem. W moim mikserze planetarnym zajęło to ok. 8 minut. Powoli, na najniższych obrotach dodawaj po łyżce czekoladę. Jeśli będzie za gorąca lub za gwałtownie wymieszana, piana opadnie i mus się nie uda. Ewentualnie możesz delikatnie wymieszać szpatułką. Wylej masę na spód i schłódź w lodówce przez kilka godzin, a najlepiej przez całą noc.