Z mojej perspektywy, bardzo osobistej, przeklinam to lato jak tylko się da. Już byłam w ogródku, już witałam się z formą, aż tu nagle masz trolu placek – kolejna kontuzja. Ludzie z wyższym poziomem optymizmu we krwi powiedzą, że to idealne lato na wszelkie niedomagania, bo biegi są i tak odwołane. Przyznam im rację i przeczekam te dni, zabijając wzrokiem wszystkich biegaczy zmierzających do Kjarnaskógur, podskakujących mi pod oknem. Zbyt często, by zachować wewnętrzny spokój. Żre mnie wszystko w środku.
Skoro pozostaje mi kanapa, w te letnie , „upalne” dni, to mam więcej czasu na śledzenie poczynań Olgi, która prowadzi bloga Polka na Islandii. Olga jest autorką projektu #NordyckieWakacje. W tym roku, zamiast widoków z ukochanych przez nią polskich gór, możecie śledzić relacje z jej wyprawy po niemniej uroczych islandzkich fiordach. Ja jestem nimi zachwycona. W lipcu pokazała nam prawie każdy zakątek Fiordów Zachodnich, a obecnie nabija kilometry na wschodzie. Do swojego projektu zaprosiła również dziewczyny z innych krajów: Danii, Szwecji, Norwegii oraz Wysp Owczych, które dzielą się swoimi przeżyciami z podróży po swoich krajach zamieszkania. Być może będzie to dla Was inspiracja na kolejne wyjazdy, gdy sytuacja trochę się uspokoi? Bardzo podziwiam Olgę za ten głód przygody. Chciałoby mi się tak chcieć! (I mieć takie auto, co to przez każdą rzekę przejedzie! ;)) Do tego Olga wygrała pogodę na loterii, bo deszczowe dni w jej relacjach można policzyć niemalże na palcach jednej ręki. Po szczegóły projektu zapraszam Was serdecznie na bloga Olgi.

Od końca maja, mnie i mojemu mężowi udało się odwiedzić kawałek Fiordów Wschodnich, Siglufjörður, Ásbyrgi i Hljóðaklettar oraz liznąć półwysep Reykjanes na południu. Przed nami jeszcze kilka większych i mniejszych wyjazdów. Przyznam się, że moje mechaniczne usterki mocno odebrały mi chęć, a nawet możliwość podróżowania (czytaj: po prostu łażenia). Jestem wdzięczna, że wstrzeliliśmy się w okienko, kiedy to całkiem dawałam radę i jednego dnia mieliśmy na koncie marszowy półmaraton (około 22km. Tzn. półmaraton liczy 21 km 097 metrów). Spędziliśmy jedną noc biwakując na kempingu w Ásbyrgi, który gorąco polecam! Mieliśmy przepiękną pogodę na spacery. Weszliśmy na samą górę ścieżką, która nazywa się Eyjan i prowadzi na skałę, z których możecie obejrzeć kanion Ásbyrgi z samej góry. Widok robi niesamowite wrażenie. Podobnie jak inne ścieżki wytyczone w Hljóðaklettar, które znajdują się w odległości około pół godziny jazdy samochodem od kempingu. Stąd jest również niedaleko do wodospadu Dettifoss, gdzie szarość i soczysta zieleń przeplatały się ze sobą tańcząc w wodnej mgle odbijającej się w górę od wodospadu. A potem ugotowaliśmy sobie kupne gnocchi z niemniej soczystym zielonym pesto. Też kupnym. To nasza ulubiona kolacja po każdej dłuższej podróży. Wracamy tak miło zmęczeni, że jedyne, czego pragniemy, to jedzenie, które za przeproszeniem „wysra” garnek, a my w tym czasie spłuczemy z siebie pamiątkowy kurz z podróży.
Sierpień to już ostatnie podrygi wszelkich podróży po kraju, bowiem w okolicach 20 sierpnia zaczyna się już szkoła, a przedszkola powoli otwierają ponownie swoje drzwi dla maluszków. Kiedy Islandczycy mówią o lecie, zazwyczaj mają na myśli czerwiec i lipiec. Choć szczerze Wam odpowiem, jeśli mnie zapytacie – ja uwielbiam wrzesień. Mówi się o złotej polskiej jesieni, ale mówią tak tylko ci, którzy nie byli o tej porze w Eyjafjörður. Pokażę ją Wam. Jesień tysiąca kolorów w kraju (podobno) bez drzew.
W podróży często potrzebujemy dodatkowego zastrzyku energii, najlepiej w postaci cukru. Przynajmniej ja. Dlatego mam dla Was przepis na batoniki, w których znajdziecie samą naturalną słodycz. Są bardzo podobne do Döðlugott. Jeśli nie macie suszonych fig, możecie użyć daktyli, mnie jednak bardzo posmakowało połączenie fig i kokosa!
Składniki:
200 g suszonych fig (bądź daktyli)
2 łyżki rozpuszczonego oleju kokosowego
50 g orzechów laskowych
4 łyżki wiórków kokosowych
ok. 30-40 g amarantusa ekspandowanego
ok. 50 g gorzkiej czekolady na polewę (opcjonalnie)
Suszone owoce zalej wrzątkiem na ok 15 minut. Orzechy upraż na patelni. Ja pozbywam się dodatkowo skórki za pomocą ręcznika. Orzechy posiekaj w malakserze. Odlej wodę (możesz ją zachować np. do zrobienia owsianki czy koktajlu, ponieważ zawiera naturalną słodycz) i dodaj suszone owoce do malaksera wraz z olejem kokosowym i wiórkami i blenduj aż do uzyskania zwartej, lepkiej masy. Przełóż masę do miski i wmieszaj amarantus (najlepiej rękami). Przełóż do średniej formy wyłożonej folią spożywczą (możesz pominąć formę, jeśli używasz formy silikonowej) i wyrównaj. Włóż na noc do lodówki. Jeśli chcesz, możesz dodać na wierzch rozpuszczoną czekoladę, choć to rozwiązanie może być mało praktyczne, jeśli podróżujesz bez lodówki 😉 Batoniki można z powodzeniem przechowywać po pokrojeniu w zamrażarce.