Be kind like kindur – czyli dlaczego owce są tak miłe dla Islandii

To, że owiec na Islandii jest więcej niż mieszkańców już wszyscy wiemy. Ciągle mnie zaskakuje jak wiele osób powtarza ten wyświechtany frazes. Jest na równi irytujący, jak ten mówiący, że na Islandii nie ma drzew. Nie liczyłam nigdy ani owiec, ani drzew, wiem natomiast jedno: by nie te owce, to dziś nie byłoby Islandii. To znaczy – Islandia by była, może by ją ktoś odkrył, ale Islandczyków? Wszak musieli jakoś przeżyć, potrzebowali zarówno pożywienia i odzienia, a nawet odrobinę rozrywki udało się dla dzieci przemycić w tych trudnych czasach bez MacBooków i Eurowizji.

00B383BA-2BFF-47CE-852E-E7562F84863C_1_201_a

Jak Wam powiem, że wykorzystywano dosłownie każdą część tego miłego zwierzątka, to nie skłamię. Wikingowie przywieźli je ze sobą na wyspę ponad 1000 lat temu. Islandzkie owce nie mają wełny na twarzy i łapkach, które są również krótsze niż u innych gatunków. W XIX wieku rozpoczęto masowe hodowanie owiec na Islandii, nawet próbowano sprowadzać je z Europy, co skończyło się tragicznie, mianowicie zdziesiątkowała je choroba. W celu zapobiegnięcia tego typu wydarzeniom, do dziś obowiązuje zakaz sprowadzania owiec na Islandię z innych zakątków świata.

26F011CE-0E5F-4B36-94C0-58BF16BC823C_1_201_a

Z powodu braku innych materiałów, Islandczycy korzystali z tego „materiału” w każdy możliwy sposób. Wełna i skóra były używane do ubrań i butów. Z moszny (sic!) wytwarzano sakiewki na tabakę i monety. Prawdziwe islandzkie swetry (lopapeysur, lopapeysa w liczbie pojedynczej) to te sztywne, ciężkie, gryzące i śmierdzące zagrodą, a i hula przez nie wiatr, jeśli nie mamy pod nim długiego rękawa. Wszystkie inne najprawdopodobniej zostały wyprodukowane w Chinach. Żeby było jasne, lopi oznacza po islandzku wełnę. Bardzo szanuję mój sweter, gdyż został ręcznie wykonany kilka lat temu przez ciocię mojego męża w Skagafjörður, której niestety nie ma już wśród nas…

Untitled design-16

Nietrudno się domyślić, że najwięcej z owiec trafia do islandzkich żołądków. Jedną z narodowych potraw jest kjötsúpa, czyli zupa mięsna z dużymi kawałkami jagnięciny i warzywami. Absolutnie tradycyjne to brukiew, ziemniaki i marchew. Można zagęścić ją również odrobiną ryżu, czy płatkami owsianymi. Oczywiście każda islandzka gospodyni ma swój sposób na tę zupę, choć baza zawsze pozostaje taka sama. Zupę spotkacie również na każdym turystycznym kroku na Islandii. Drugim mięsnym świętem na Islandii jest Sprengidagur, czyli wtorek przed Środą Popielcową, kiedy to 99% populacji je saltkjöt og baunir, czyli solone mięso podawane z zupą z żółtego grochu. Mięso zazwyczaj podawane jest na oddzielnym talerzu i sami decydujemy, czy obgryzamy je palcami do kości traktując zupę jako dodatek, czy kroimy i wrzucamy do wywaru.

O wszystkich innych delikatesach, które są jedzone podczas Þorrablót pisałam na blogu Nordic Talking. Podczas styczniowego święta wykorzystuje się głównie wnętrzności, krew, a nawet gotowane głowy… Pasztety są niemniej popularne, nóżki i móżdżki… Czego żołądek zapragnie! Lambalæri to z kolei bardziej „ucywilizowany” przysmak. Udo jagnięce to odświętne danie (często serwowane na wielkanocną kolację), które jest pieczołowicie marynowane specjalnie do tego przeznaczoną przyprawą, którą można dostać w sklepie, bądź tymiankiem, rozmarynem i czosnkiem, jak kto lubi. Pieczone w zależności od wagi, choć nierzadko zajmuje to trzy godziny, aż do siedmiu. Tradycyjnie podawane z warzywami z pieca, choć w wielu islandzkich domach znajdziecie na stole też groszek konserwowy i dżem rabarbarowy (brzmi dziwnie, ale uwierzcie mi – to moje jedyne przyjazne wspomnienie związane z jagnięciną).

Wspomniałam coś o rozrywce, mianowicie jeszcze pokolenie mojej teściowej bawiło się zabawkami wystruganymi między innymi z… kości.

Inspiracją do tej refleksji była wizyta u krewnych mojego Wikinga, którzy mają małą farmę po drugiej stronie fjordu. Akurat wiosną przypada okres narodzin małych, dlatego nie mogłam sobie odmówić tego kontaktu z islandzką kulturą, bowiem owce są w nią wpisane od zawsze. Miałam okazję posłuchać przepięknego koncertu beczenia maluszków, jak i ich matek, podać im trochę siana i potrzymać najsłodsze jagniątko… Och, popłynęłam. Choć przez przez chwilę starałam się nie myśleć o tym, że za jakiś czas wylądują na stołach. Sama nie jem mięsa, ale mam ogromny szacunek do kultury owiec na Islandii, bo wiem, że są traktowane z czcią i ogromnym zaangażowaniem. Farma to nie tylko praca, hodowcą owiec jest się 24 godziny na dobę, świątek, piątek i niedziela i nie zawsze przynosi dochody, od których kręci się w głowie. Nie rozumiem tylko jednego (to znaczy: rozumiem, bo jak niewiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze): dlaczego z owczego mleka nie wytwarza się na dużą skalę serów…? To byłby dopiero rarytas!

C31259C5-BB8C-4812-98D5-B4F67547700B_1_201_a

PS: Sprawdziłam liczbę owiec: w zeszłym roku było ich 416 000 i jest to najniższa liczba od czterdziestu lat. Rekord należy do 1978 roku, kiedy to ich liczba wynosiła ponad 890 tysięcy.

 

 

 

 

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s