Hafrakex, czyli opuszczona Islandia

dnia

Nigdy nie należy brać islandzkiej pogody za pewnik, ale w piątek pogoda wyglądała obiecująco na nadchodzącą niedzielę (sobota była szara, choć ciepła), dlatego postanowiliśmy na chwilę zapomnieć o siedzeniu w domu i wybraliśmy się krótką wycieczkę do miejsc, które już znamy, ale lubimy odwiedzać. W tym roku (a przynajmniej tego lata), jak zapowiedziały służby, Islandczycy powinni zapomnieć o urlopie zagranicą. Podobnie przewidywany jest bardzo mały ruch turystyczny w kraju. Chyba że…

fullsizeoutput_154

 

W telewizji już pojawiają się reklamy przyczep kempingowych i lokalnych organizacji turystycznych, gdzie jak jeden mąż, hasłem kampanii jest Ferðumst innanlands (podróżujmy po kraju). Jest ku temu kilka dobrych powodów, po pierwsze: nie ma zagranicznych turystów, co wynika z obecnej sytuacji na świecie, czytaj: jest pusto, po drugie: sami nie wiemy, kiedy będziemy mogli wyjechać z wyspy, po trzecie: im więcej  pieniędzy sami wydamy na turystykę w Islandii, tym szybciej podniesiemy się z kryzysu, po czwarte: benzyna dawno nie była tak tania.

fullsizeoutput_152
Goðafoss

Naszą dość spontaniczną wyprawę rozpoczęliśmy od wodospadu Goðafoss, który zdecydowanie jest moim ulubionym, wiążę z nim kilka miłych wspomnień i widziałam go już w kilku odsłonach (może tylko nie tej z zorzą polarną w tle). Nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam, kiedy zbliżaliśmy się do parkingu, bowiem oba były zupełnie puste. Mogliśmy cieszyć się tym pięknym miejscem w ciszy, którą przerywał jedynie szum wody i delikatny wiatr. Słońce nas oślepiało i obdarzyło tęczą. Goðafoss oznacza „wodospad bogów”. To w tym miejscu, w roku 1000 Þorgeir Ljósvetningagoði wrzucił do wody figurki starych, nordyckich bogów po przyjęciu chrześcijaństwa przez Islandię. Kolejnym naszym przystankiem było miasteczko Húsavík, „stolica wielorybów”. To stąd ruszają wyprawy, dzięki którym można je zobaczyć w swoim naturalnym środowisku. W Húsavíku znajduje się również muzeum wielorybów, czy muzeum odkryć. Niedawno otwarte zostało nowe kąpielisko źródeł termalnych GeoSea, które niestety na czas epidemii jest zamknięte, dlatego z pewnością wrócimy tam jeszcze, żeby skorzystać z tej atrakcji, mamy nadzieję, że już tego lata. Spacerowaliśmy dobre kilka kilometrów nadbrzeżem, przy porcie, czy w samym miasteczku. I choć prawie wszystko było pozamykane na cztery spusty, mieszkańcy dzielnie spacerowali w promieniach słońca, a dzieci grzebały kijem w czarnym piasku na plaży. Niedziela.

fullsizeoutput_14a
Húsavík

Ostatnim naszym przystankiem było jezioro Mývatn. Nie mieliśmy dokładnego planu gdzie się udamy, padło jednak na Hverir, czyli pole geotermalne, na którym znajdują się dołki z bulgoczącą wodą z głębi ziemi, która osiąga temperaturę wrzenia. To właśnie na tym polu możecie poczuć zapach zgniłych jajek, jedyny w swoim rodzaju! Nad tym „krajobrazem księżycowym” króluje Námafjall, góra na którą można wejść, choć droga jest dość stroma i grunt może być dość grząski, może kiedyś ją zdobędziemy. Nierzadko wracam stamtąd z porządnie obłoconymi butami, wczoraj z ulgą spacerowaliśmy po tym terenie „o suchej stopie”.  Jadąc od strony jeziora do Hverir, mijamy po drodze kolejne źródła geotermalne, naszą północną Blue Lagoon – Jarðböðin. Nie mam porównania do jej południowego odpowiednika, ale uwielbiam Jarðboðin za ten widok na Mývatn i mleczno-niebieski kolor wody. Za te niespodziewane gorące strumienie wodne, które mogą poparzyć tu i ówdzie i surowy krajobraz dookoła. W zeszłym roku miałam okazję  wziąć udział w biegu Mývatmaraþon, gdzie przebiegłam dystans półmaratonu. Nie był to łatwy bieg. Jak na Islandię, teren był relatywnie płaski, niestety nie jest to bieg po życiówkę (przynajmniej jeszcze nie teraz), do tego muchy, dzięki którym jezioro zawdzięcza swoją nazwę, które mocno dokuczają podczas biegu. Nie byłam na to przygotowana, ale mieliśmy cudowną pogodę, było gorąco, słonecznie i nie wiało, ten majowy dzień zapamiętam na długo. Może też dlatego, że stanęłam na najniższym stopniu podium i pakiet startowy oferował darmowe wejście do Jarðböðin, gdzie dzięki okolicznościom przyrody i wyjątkowo wysokiej temperaturze, czułam się jak na jakiejś egzotycznej wyspie. Niestety również Jarðböðin pozostaje zamknięty na czas epidemii.

fullsizeoutput_144
Námafjall
fullsizeoutput_147
Hverir

fullsizeoutput_13f

W drodze powrotnej objechaliśmy jedynie część jeziora i wróciliśmy do domu, bo oboje byliśmy zmęczeni północnym słońcem. Chcieliśmy tylko trochę się… poszwendać. W Hverir napotkaliśmy jedynie kilku Islandczyków, którzy po chwili ruszyli dalej, a my chodziliśmy dalej po księżycowej pustyni. I choć turystyka daje mi pracę, to w opuszczonej Islandii czuję się dobrze. Wiem, że zawsze tak nie będzie, dlatego to doceniam. To było najbardziej euforyczne zmęczenie od dłuższego czasu, które zapaliło we mnie iskierkę dalszego eksplorowania Islandii, tej bliższej i dalszej, nawet jeśli będzie równało się to cenie wycieczki na Teneryfę, czyli ulubione miejsce Islandczyków. Oczywiście poza Islandią.

Podczas podróży towarzyszyły nam proste, owsiane ciasteczka, które są bardzo popularne na wyspie, szczególnie kruche. Przepis na nie znalazłam w książce Icelandic Food and Cookery autorstwa wspomnianej ostatnio Nanny Röngvaldardóttir. Jak bywa w tradycyjnych przepisach z dziada pradziada, nie ma tutaj żadnych wymyślnych składników, cukier jest zwykłym cukrem, mąka mąką pszenną. Ja przystosowałam go jednak do zawartości swojej kuchennej szafki. Bardzo łatwo można zamienić przepis na wegański – zamiast masła używając margaryny oraz napoju roślinnego.

fullsizeoutput_14f
Hafrakex

Hafrakex – ciasteczka owsiane (ok. 50 średnich sztuk)

Składniki:

4 szklanki płatków owsianych (u mnie górskie, ale zdecydowanie łatwiej wycina się ciasteczka używając płatków owsianych błyskawicznych)

2 szklanki mąki (u mnie orkiszowa)

1 szklanka cukru (u mnie kokosowy)

2 łyżeczki proszku do pieczenia

1/2 łyżeczki sody

ok. 225 g miękkiego masła lub margaryny

50-70 ml mleka, w razie potrzeby więcej (u mnie sojowe)

Przygotowanie: Rozgrzej piekarnik do 200 stopni. W dużej misce lub na blacie wymieszaj płatki, mąki, cukier, proszek do pieczenia i sodę. Dodaj masło lub margarynę i zagnieć ciasto na kruszonkę. Stopniowo dodawaj mleko, aż do momentu, kiedy będzie można uformować ciasto w gładką kulę. Podsyp blat mąką, roluj ciasto i wycinaj foremką kółka (u mnie spory kieliszek, hehe). Układaj na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Piec ciasteczka przez około 8 minut, aż nabiorą złotych rumieńców. Studź na kratce.

fullsizeoutput_14c

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s