Zaraza podana na zimno, cz. 2: Islandia gotuje!

Dziś na Islandii obchodzimy Sumardagurinn fyrsti – czyli pierwszy dzień lata. To jedno z najważniejszych świąt w całym roku, co oznacza, że większość pracowników cieszy się dniem wolnym od pracy, aczkolwiek stawka świąteczna zawsze brzmi kusząco (w miejscach, które są otwarte, ponieważ szkoły, urzędy i większość sklepów jest zamknięta). Legendarną cechą tego dnia jest zawsze kiepska pogoda – o ironio. Nie wiem skąd to się wzięło, bo każdy Sumardagurinn fyrsti na północy był słoneczny. Dzisiaj również. Nawet Mąż w tej w chwili wiesza pranie na balkonie, pierwszy raz w sezonie! Przewidując tłumy spacerowiczów po godzinie 10, już o 8 rano byliśmy po porannym wybiegu. Cała ta narodowa kwarantanna i #vertuheima nie ma już zbyt wielkiego znaczenia u nas na północy. Od kilkunastu dni notujemy pojedyncze przypadki zakażeń, w całym naszym regionie są tylko 2 aktywne Od dwóch tygodni nie przybyło ani jednego nowego zarażenia. Islandczycy są tak bardzo zmęczeni tegoroczną zimą, że wraz z pierwszymi roztopami staliśmy się kolarskim mocarstwem, spacerową potęgą i biegowym królestwem.

Dzisiejszy dzień będzie zapewne pachniał grillem, goframi i islandzkimi naleśnikami, ale  ja chyba bardziej zwracam uwagę na to, co leżakuje w lodówce niż na to, na co rzeczywiście mam ochotę, i dlatego na obiad będzie bardzo nieislandzkie curry z tofu, cukinią i batatem. Na początku wprowadzenia ograniczeń Islandczycy rzeczywiście napadali na sklepy i widoczne były ubytki w sekcji makaronowo-ryżowej i toaletowej. Na szczęście kilka dni później opanowano sytuację i wszystko wróciło na swoje miejsce. Do czasu, bowiem po miesiącu zabrakło drożdży. Nawet w wiadomościach wspomniano, że cały naród zaczął gotować i piec w swoich domach. Sprzedaż fast-foodów zmalała aż o połowę, a że w przyrodzie nic ginie – wzrosła za to sprzedaż alkoholu, szczególnie wina, co jak na Islandczyków jest dość dziwnym wyborem biorąc pod uwagę stare nawyki… Może lepiej, że jest to dobre wino spożywane odpowiedzialnie(j), niż picie dla upicia się, jak to zazwyczaj ma miejsce w weekendy u imprezowiczów.

Z drugiej strony wysoka sprzedaż cukru może nie jest najlepszą wiadomością, ale wychodzę zawsze z założenia, że lepiej upiec w domu ciasto z czystych składników niż kupić całą E-litanię, których na Islandii nie brakuje (jak wszędzie zresztą). Ponadto trzykrotnie wzrosło zainteresowanie produktami puszkowanymi: fasolą w sosie, pomidorami i tuńczykiem. Co ciekawe, sprzedaż słodyczy pozostała bez znaczących zmian, ponieważ naród zaspokaja żądzę cukru we własnych domach – brawa dla Państwa! Muszę przyznać, że ja też uległam temu trendowi i rzuciłam się na olbrzymią chałkę, która została pożarta w dwa dni, a na smak chleba żytnio-orkiszowego zaszkliły mi się oczy. Ostatnio targa mną jakaś dziwna tęsknota za polskimi smakami… Podejrzewam, że za chwilę będę smażyła racuchy.

Przeglądając portal informacyjny mbl.is natknęłam się na artykuł o Nannie Rögnvaldardóttir – islandzkiej guru narodowej kuchni, która od ogłoszenia pierwszych zakazów zgromadzeń postanowiła się odizolować i od dwóch miesięcy nie kupuje jedzenia, zużywając jedynie to, co znajduje u siebie w szafkach i zamrażarce. My sami chodzimy teraz rzadko na zakupy, ale potrafię dostać szału, gdy okazuje się, że brakuje mi cebuli, czy słodkich ziemniaków. I ciecierzycy. Z ciekawości zajrzałam na bloga Nanny, gdzie publikuje codziennie jedno danie, które wyczarowała. Mój wzrok przykuła oczywiście cieciorka w marynacie składającej się z octu balsamicznego, oliwy z oliwek i oregano. Zapieczona z serem halloumi. Z pomidorkami koktajlowymi, te islandzkie są naprawdę przepyszne, nigdzie tak cudownych nie próbowałam. Samo danie brzmi nawet luksusowo, choć składa się zaledwie z kilku składników. Nie wiem jak u Was, ale ocet balsamiczny trochę u mnie zalega, ciecierzycy nigdy w mojej szafce nie zabraknie… Trochę kombinacji w duchu filozofii „nie wyrzucaj” i ugotowaliśmy pyszną kolację! Zamiast kalarepy, która widnieje w oryginalnym przepisie, użyliśmy słodkiego ziemniaka, a zamiast halloumi – fetę. Może nie jest to stricte islandzkie danie, ale mamy obecnie ciężkie czasy, nie każdy ma jeszcze zamrożoną jagnięcinę na czarną godzinę…

fullsizeoutput_12f

Ciecierzyca w occie balsamicznym

2 łyżki oliwy z oliwek

2 łyżki octu balsamicznego

1 łyżeczka suszonego oregano

sól i pieprz

1 puszka ciecierzycy (ja użyłam dokładnie 240 g ugotowanej, czyli tyle, ile ma puszka po odsączeniu)

Kilka pomidorków koktajlowych, przekrojonych na pół

Pół średniej wielkości słodkiego ziemniaka pokrojonego na małe kawałki

125 g sera feta pokrojonego w kostkę

Świeża pietruszka

Untitled design-15

Na dnie formy żaroodpornej mieszamy marynatę: oliwę, ocet, oregano, sól i pieprz. Wrzucamy ciecierzycę, słodkiego ziemniaka i pomidorki – dobrze mieszamy. Wkładamy do pieca nagrzanego do 220 stopni na ok. 20 min. Po tym czasie należy wyjąć formę z piekarnika i ustawić funkcję grill (u mnie grill z termoobiegiem), wyłożyć na wierzch fetę i wsadzić z powrotem do pieca na ok. 5-7 min, aż do roztopienia sera. Można udekorować świeżą pietruszką, tymiankiem, bazylią, itp. oraz podać z dobrym pieczywem. Smacznego i gleðilegt sumar!

Źródła: Rúv, blog Nanny Röngvaldadóttir

 

 

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s