Veganuary, czyli wegański styczeń ma dość młodą tradycję, ale szybko stał się popularny na całym świecie. Po raz pierwszy usłyszałam o tej akcji z dwa lata temu. Wiedziałam, że obok tych dziwnych ludzi, którzy nie jedzą mięsa, są jeszcze dziwniejsi, weganie, którzy nie jedzą nic i żyją bez tak bardzo potrzebnego do czegoś białka. Nie planowałam zostać wegetarianką, a już tym bardziej weganką. Lubiłam mięso, ale jeszcze bardziej lubiłam sery i jajka i wiem, że trudno byłoby mi z tego zrezygnować.

Pewnego słonecznego popołudnia zabrałam się za krojenie kurczaka na obiad i zwyczajnie mi zaśmierdział. Nie był zepsuty. Coś mnie w nim mocno odrzuciło. O ile dobrze pamiętam, to zjadłam go już po ugotowaniu, ale postanowiłam, że potrzebuję wyzwania i chcę spróbować żyć bez mięsa przez 40 dni, dokładnie tyle samo, ile trwa Wielki Post, który zaczynał się za kilka dni. Poszło całkiem nieźle. Wytrzymałam bez problemu, aż do Wielkanocy, czyli białej kiełbasy. Ale nie było mi z tym dobrze i po świętach postanowiłam kontynuować życie bez mięsa. Czułam się zdecydowanie lepiej podczas treningów i ta dieta sprawiła, że szybciej się regenerowałam, zauważyłam jakimś cudem odsłaniające się mięśnie na brzuchu i czułam się rewelacyjnie. Jednak naginałam swoje zasady podczas dwóch pobytów w Polsce, ponieważ nie chciałam robić z siebie gwiazdy nagle niejedzącej mięsa.
I jak za pierwszym razem – nie czułam się z tym dobrze. Moim ostatnim posiłkiem z mięsem była najlepsza pizza w życiu z szynką speck zjedzona we Włoszech.
Tak zostałam wegetarianką. Szukałam bezmięsnych przepisów i moim guru nadal była Kwestia Smaku ze swoim spaghetti z sosem z soczewicy, który kocham miłością bezwarunkową. Było również dużo potraw curry i pierwsze podchody do polubienia tofu.
Na początku 2019 roku dynamika w treningach biegowych nieco się zmieniła. Muzykę zamieniłam na podcasty. Nie pamiętam dokładnie jak to się stało, ale dzięki instagramowi trafiłam na podcasty autorstwa Karoliny Sobańskiej. Wywiady, które przeprowadza są pełne inspiracji i niezwykle interesujące, bo tacy są jej rozmówcy. Wielu z nich jest na diecie wegańskiej. To dało mi wiele do myślenia oraz zachęciło do spróbowania jeszcze większej dawki wegańskiej szamy. Z pomocą przyszły e-booki Anny Sudoł i Justyny Świetlickiej (Owsiana). Dzięki nim tofu zaczęło mi w końcu smakować, a tofucznica stała się jednym z moich ulubionych śniadań.

Pod koniec roku odkryłam na nowo Jadłonomię (najpopularniejszy blog z przepisami roślinnymi w Polsce). Rozpoczęły się próby wegańskiego majonezu i idealnego brownie, bo piernik pomidorowy znałam już wcześniej. Święta Bożego Narodzenia dla nas były wegetariańskie. Tak, mam dalej słabość do serniczka, ale za mięsem i rybami nie tęskniłam. Pierogi, kapusta z grzybami i sałatka jarzynowa to moje świąteczne smaki. Prawie zapomniałabym o barszczyku z uszkami…! Już w grudniu zadecydowałam, że wezmę udział w roślinnym styczniu, dlatego konsekwentnie zjadaliśmy ostatnie zapasy produktów odzwierzęcych.
Z góry Was przepraszam, bo nie znajdziecie tutaj opisów krwawych bojów toczonych w mojej głowie. Nie będzie nic o „poddaniu się”, czy „złamaniu się”. Chyba, że pani w piekarni mnie okłamała sprzedając bułki. Więc jeśli przez nią nie był to w stu procentach wegański styczeń, to zadziało się tak kompletnie nieświadomie z mojej strony. Nie padałam na kolana z rozpaczy w sklepie widząc Milkę, czy mozzarellę, jedynie musiałam uważać widząc skyr (przedtem często odruchowo wkładałam go do koszyka). Mężowi na urodziny zrobiłam taki czekoladowy tort, że klękajcie narody (według przepisu z książki „Úr eldhúsinu okkar”, autorek bloga veganistur.is). Głównie dlatego, że miał w sobie prawie kilogram cukru. Pół kilo w cieście, pół kilo w kremie… Mąż również dołączył do akcji i radził sobie świetnie, choć wiem, że przyjdzie mu uczcić zakończenie tego miesiąca skyrem.

Odkryliśmy całą masę wspaniałych przepisów. Zupa meksykańska, roślinny majonez, idealne wegańskie brownie, roślinna wersja islandzkich placuszków lummur, lasagne, warzywne kotlety, czy sałatka à la z tuńczyka (a tak naprawdę z ciecierzycy) zostaną z nami już na zawsze. Gotowanie posiłków w domu nie sprawiało nam żadnego problemu.
Zdecydowanie gorzej wiodło nam się z odwiedzaniem restauracji. Z moich obserwacji wynika, że na Islandii istnieje kilka ścierających się sobą grup, w tym dwie zaciekle ze sobą walczące: weganie i „ketogeniści”, czyli osoby na diecie ketogenicznej, o której pisałam tutaj. Często łatwiej zamówić w restauracji posiłek niskowęglowodanowy niż wegański. Propozycje dla wegan to głównie burgery, albo zielenina z grillowanymi warzywami. Ewentualnie wrapy z falafelami. I chili majo, które jest dosłownie dodawane wszędzie. Zjedliśmy mniej lub bardziej udane sałatki, podobnie z burgerami. W dość ekskluzywnej restauracji trafiliśmy na suchego buraczanego kotleta, w hamburgerowni do bólu przypominającego prawdziwe mięsko burgera. Moje fast foodowe pragnienie zostało wtedy zaspokojone w dwustu procentach. W najlepszej restauracji w mieście zjedliśmy z kolei idealnie przyrządzone grillowane warzywa. Pocieszeniem jest to, że w każdym lokalu w Akureyri znajdziecie jakąś roślinną opcję. Istnieje nawet grupa na Facebooku Vegan Akureyri. Chylę czoła przed Reykjavikiem, ponieważ tam powstają już knajpki z menu, w którym przeważają dania roślinne, a znam dwie, które są całkowicie wegańskie. Jedna z nich jest jedną z moich ulubionych i jednocześnie – chyba najbardziej niezdrową. Czasem człowiek musi. Nazywa się Veganæs i opowiem o niej już wkrótce.

Codzienne gotowanie roślinnych potraw nie sprawia na Islandii najmniejszego problemu. Oferta produktów cały czas się poszerza. Niektóre są droższe, szczególnie te produkowane na Islandii, i niestety nie są one wszystkie pełnowartościowymi produktami, które powinny stanowić podstawę codziennego sposobu odżywiana. Mam tutaj na myśli burgery z seitana, czy wegański ser, które są mocno przetworzone. Napoje roślinne są droższe od mleka krowiego – wiadomo – jednak nie na tyle, żeby z nich rezygnować. Domowe będzie wychodziło znacznie taniej, ale jeśli chcemy zaoszczędzić czas, kupno gotowego napoju nie uderzy mocno w naszą kieszeń biorąc pod uwagę islandzkie ceny i ich stosunek do zarobków. Karton napoju roślinnego kosztuje około 300 koron – czyli niecałe 10 zł. Tofu jest śmiesznie tanie. Za 450 gram zapłacimy w Bonusie 259 koron – czyli 8 zł. We wspomnianym supermarkecie pojawiła się niedawno cała linia wegańskich gotowców z białka sojowego od szwedzkiej marki Anamma w świetnej cenie. Za 10 zł możemy kupić na przykład aż 4 porcje falafeli, które czasami ratują nasze lunchboxy.
Punktem kulminacyjnym tego miesiąca był wegański bufet zorganizowany przez osoby związane z ruchem ochrony środowiska i ruchem wegańskim w Akureyri. W bibliotece miejskiej spotkali się nie tylko weganie, ale również osoby, które zapragnęły spróbowania czegoś nowego, czy (jak my) biorące udział w wegańskim styczniu. Warunkiem uczestnictwa w bufecie było jedynie przygotowanie bądź przyniesienie ze sobą jakiegoś dania bądź gotowego produktu. Stoły, które trzeba było ciągle dostawiać, uginały się od jedzenia. Była wegańska beza, czekoladowe ciasta, kulki mocy, ciasteczka, pizze, pieczone warzywa na ostro, sałatki, pesto… Cuda! Aż trudno było uwierzyć, że to wszystko zrobione zostało bez produktów odzwierzęcych. Dosłownie toczyliśmy się do wyjścia z przejedzenia!

Bycie weganinem na Islandii nie jest żadnym problemem, nie jest nawet szczególnym wyzwaniem, ponieważ oferta roślinnych produktów jest bardzo duża. Gorzej z mentalnością ludzi. Podejrzewam – jak wszędzie. Islandia na mięsie i nabiale stoi. Trzeba pamiętać o tym, że na wyspie owce i krowy pasą się na najczystszej ziemi na świecie i wszelkie produkty od nich pochodzące są czyste i jakościowo najlepsze. Dlatego rezygnacja z nich często powoduje konsternację, szczególnie wśród starszego pokolenia. Dlaczego więc rezygnować z tak dobrego jedzenia? Czyste czy nie, zawsze popyt na mięso przyczynia się do cierpienia zwierząt. Mimo, że nie przeszłam na wegetarianizm z powodów etycznych, to zaczynają one zajmować coraz więcej miejsca w mojej argumentacji. Przeszłam na „prawie weganizm”, żeby odkryć nowe kulinarne światy, a znalazłam się w jakimś gastronomicznym kosmosie! Dobry posiłek nie musi składać się z mięsa i choć dietę wegańską trudno zbilansować, nie jest to niemożliwe. Z chęcią próbuję zdrowych dań roślinnych, jak i tych nie mających z dietetycznym posiłkiem kompletnie nic wspólnego. Ten miesiąc uświadomił mi również, że weganizm z automatu nie musi być wcale zdrowy. Frytki smażone w głębokim oleju są wegańskie. Cukier jest wegański. Dorritos, czy nachosy też są wegańskie. Patrząc na to z odwrotnej strony: ile produktów zjadamy na codzień, które rzeczywiście nie mają składników pochodzenia zwierzęcego, ale jednocześnie są mocno przetworzone (np. niektóre rodzaje ciasteczek czy krakersów). To jest też odpowiedź na troszkę głupiutkie pytanie: to co ty jesz?
Nie zostanę nigdy stuprocentową weganką, ale życzyłabym sobie, aby wegetarianie i weganie mieli wybór. Żeby w restauracjach nie było dostępnej tylko jednej opcji „na odczepne”. Żeby kubki smakowe eksplodowały tak samo mięsożercom jak i jaroszom. Ważne jest dla mnie również to, żeby niejedzenie mięsa było traktowane na równi z jedzeniem mięsa i nie było „bardziej nienormalne” – jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
A Wy? Jakie są Wasze opinie na ten temat? Macie jakieś doświadczenia z kuchnią wegańską? Może wzięliście udział w wegańskim styczniu? Może podzielicie się swoimi ulubionymi przepisami? 🙂
To był zdecydowanie wegański styczeń. Kolejny 😉 W lutym stuknie mi 5 lat weganizmu, przedtem kilkanaście wegetarianizmu, także luzik 😉 Pozdrawiam. Dzięki za fajny wpis. 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja dziękuję za poświęcony czas 🙂 5 lat! Gratuluję! Ja dam sobie czas jeszcze, ale po tym wyzwaniu jest mi bliżej niż dalej 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Każde ograniczenie choćby jedzenia mięsa powiedzmy z 5 do 3 razy w tyg. to już coś. Każdy najmniejszy krok jest ważny i to się liczy. 🙂 Trzymam kciuki i życzę wielu smacznych wege posiłków.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nie bralam udzialu w Veganuary ale za to staram sie ograniczac mieso w diecie tak czesto jak sie da, i nie dlatego, ze chce zostac wegetarianka, ale dlatego, ze tak jak Tobie, mieso przestalo mi nagle smakowac. Casami az na nie patrzec nie moge, z jakiegos powodu mnie na sam widok miesa odrzuca. Jednak mam takie momenty, ze kielbaske, czy pieczona piers z kurczaka po prostu musze zjesc ;). Lubie odkrywac nowe smaki i swiadomie zaczelam wyszukiwac produktow wegetarianskich czy weganskich podczas zakupow (co w UK wcale nie jest takie trudne). Pokochalam jogurty sojowe i burgery ze slodkich ziemniakow czy z czerwonych buraczkow. Tak samo jak Ty pokochalam sos spaghetti z soczewica z Kwesti Smaku i odkrywam coraz to nowsze dania bez uzycia produktow odzwierzecych. Jednak nie moge sie przekonac do tofu, mialam juz dwa podejscia i kazde z nich konczylo sie wyrzuceniem go do smieci, a ze ja bardzo nie lubie marnowac jedzenia to postanowilam, ze bez tofu mozna zyc 😉
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
A co z tym tofu jest nie tak? 😉 To taki w miarę łatwy produkt, bo sam w sobie smakuje jak … tektura 😀 … więc doprawiając go po swojemu można z niego zrobić np … „mięso mielone” 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Rozumiem refleksję związana z tofu, ale jak już zostało wspomniane, trzeba je dobrze przyprawić. „Mielone” jest przepyszne, tak samo pieczone w marynacie z sosu tamari, syropu klonowego i wędzonej papryki. Do tego tofucznica z czarną solą kala namak to pychota. Raz zrobiłam skwarki z tofu wędzonego, to mąż myślał, że smażę bekon 😀 lubię również pastę z tofu i suszonych pomidorów oraz „twarożek z tofu i nerkowcow. Da się oswoić tego potworka 😉
PolubieniePolubienie
Chyba mnie przekonalyscie 😛 na pewno jeszcze raz spróbuje choc mnie w sumie przeszkadza troche tez konsystencja tofu. Sama tego nie rozumiem bo ugotowana soczewica mi nie przeszkadza i uwielbiam wszelakie pasty warzywne, a wlasnie z tofu mialam ogromne problemy.
Jesli moge zapytac, to dajcie jakies ciekawe blogi lub strony z fajnymi przepisami na tofu. Bylabym bardzo wdzieczna 🙂
PolubieniePolubienie
Zajrzyj na owsiana.pl, czy bloga Anny Sudoł, True Taste Hunters, erVegan. To są bardzo łatwe przepisy i bardzo smaczne 🙂 warto zainwestować w e-book pod tytułem Ulubiony Anny Sudoł
PolubieniePolubienie
Wszystko zanotowane, dziekuje bardzo!!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Nigdy o tym nie słyszeliśmy, ale super sprawa 🙂
PolubieniePolubienie