Dopóki nie przeprowadziłam się na Islandię, nie wyobrażałam sobie, żeby jakiś program satyryczny mógł tak bardzo przykuć całe pokolenia do telewizora punktualnie o godzinie 22.30 w Sylwestra. Przecież w Polsce bale i domówki już są rozkręcone na całego! Przez 50 minut, podobnie jak podczas finału Eurowizji, islandzkie miasta i wsie zamierają, śnieżyca hula po opustoszałych ulicach, na których nie widać żywej duszy. Ten stan trwa już dobre kilkadziesiąt lat, od powstania islandzkiej telewizji publicznej Rúv, czyli od 1966 roku. Czas antenowy poświęcony blokom reklamowym przed programem jest wtedy najdroższy w całym roku, na podstawie tego można łatwo oszacować, jakiej firmie dobrze się wiodło w ostatnich 12 miesiącach.
Gamlársdagur, czyli 31 grudnia jest obchodzony trochę inaczej niż w Polsce. Kiedy byłam nastolatką, wręcz szukało się na siłę okazji, do kogo by tu „wbić” na imprezę, najczęściej domówkę, gdzie znało się, słownie: jedną osobę, przecież wstyd zostać w domu, nie daj Bóg z rodzicielstwem. Na Islandii właśnie z rodzicielstwem najczęściej je się uroczystą kolację i czeka, aż wybije wpół jedenastej. Zaraz po zakończeniu programu obywatele chwytają pudła z fajerwerkami pod pachę i wychodzą na zewnątrz tworząc najpiękniejszy na niebie spektakl (choć ja zdecydowanie wolę wschody słońca). Zakazać Islandczykom fajerwerków, to jak zakazać ananasa i pepperoni na pizzy. Nie ma takiej opcji. Jednym z legalnych źródeł, gdzie można zakupić fajerwerki jest Björgunarsveit, czyli islandzka jednostka ratownicza, na której konto trafia zysk ze sprzedaży. I ja to szanuję. Obie strony są zadowolone z zawartej transakcji. My mamy materiał na pokaz, a ratownicy mogą dalej finansować swoją działalność. Dopiero po północy na Islandii zaczyna się imprezowy ruch uliczny, choć nie są to raczej bale, czy dansingi, gdzie cennik wynosi x koron od pary i obowiązuje przyjęty dress code, zazwyczaj oznaczający przynajmniej koszulę z kołnierzykiem, spinki do mankietów czy sukienkę w stylu glamour i szpilki. Najczęściej są to też domówki, tudzież wizyty w klubach. Jeśli owe w danej miejscowości istnieją. A podczas tych domówek pierwszym pytaniem jakie usłyszymy będzie zazwyczaj to, czy podobał nam się Skaupið.
Áramótaskaup (w skrócie Skaupið) to właśnie ten tajemniczy program satyryczny, na który czekamy cały rok, jak na wspomniany już finał Eurowizji. To zdecydowanie dwa najważniejsze wydarzenia w programie telewizyjnym, które pustoszą islandzkie ulice i uszczuplają zapasy przekąsek w supermarketach. A i zysk z akcyzy szybuje niebotycznie w górę. Skaupið jest podsumowaniem wydarzeń, które miały miejsce w danym roku na Islandii. Z dużym przymrużeniem oka. Z dawką ogromnego sarkazmu. Wszyscy politycy, biznesmeni, ludzie social mediów czy artyści muszą mieć się na baczności, bo istnieje spore prawdopodobieństwo, że ich wyczyny zostaną spuentowane w krótkich scenkach komentujących dane wydarzenie w specyficznie humorystyczny sposób… Scenarzyści i aktorzy również są pod ogromną presją, o tym programie rozmawia się na każdej przerwie na kawę w pracy i na każdym rodzinnym spotkaniu przynajmniej przez tydzień po emisji, a w jej pierwszych minutach w social mediach już pojawiają się pierwsze komentarze pod hasztagiem #skaupið. Kiedy w marcu, już minionego roku 2019, zbankrutowała islandzka linia lotnicza WOW air, pomyślałam tego samego dnia o tym, jak będzie to przedstawione w Áramótaskaup, bo wiedziałam, że będzie na pewno. I nie zawiodłam się 🙂
Ku mojemu zadowoleniu w programie pojawiło się kilka scenek przy suto zastawionych stołach, gdzie można było usłyszeć wymiany zdań na temat trendów żywieniowych, które opanowały w większym lub mniejszym stopniu również Islandię.
W jednej z nich, urobiona po pachy gospodyni z uśmiechem podaje przygotowane przez nią w ciągu dnia wyśmienite dania, aż tu nagle rozbrzmiewa chór złożony z zaproszonych gości, w którym można usłyszeć, kto na jest na jakiej diecie: nietolerancja glutenu, dieta ketogeniczna, wegańska, nietolerancja laktozy, jedna z zaproszonych kobiet akurat teraz pości… Zmieszana i wyraźnie zdenerwowana pani domu wraca do kuchni próbując przygotować na już inne menu, które zadowoliłoby wszystkich, a goście zaczynają wyliczać inne, tym razem psychologiczne dolegliwości, o których dość dużo mówiło się w mediach w poprzednim roku na Islandii. Na końcu skwitowano gospodynię, która pobiegła wziąć coś na uspokojenie, że jej zachowanie zapewne wynika ze stresu pourazowego po ostatnio wydawanej kolacji…



Inny fragment dotyczący kwestii diety był ten dotyczący weganizmu i ochrony środowiska, gdzie podczas sylwestrowej kolacji ojcu rodziny bardzo nie spodobało się, że jego córka została weganką z powodów ekologicznych (jak zresztą wszyscy jej rówieśnicy). Kiedy na stole pojawia się tofurkey, czyli „sztuczny indyk” z soji, mężczyzna dostaje szału i wykrzykuje na prawo i lewo o innych rzeczach, które od teraz będą sztuczne: kwiaty, ubrania, gdzie jest granica, kto zna odpowiedź na to pytanie, może wystrzelimy później sztuczne fajerwerki? To takie fajne chronić środowisko! To takie fajne, jak wszystko jest sztuczneee!!! Osobiście jeden z moich ulubionych klipów tegorocznego Skaupið.




Kolejnym wątkiem, który haczył o kulinaria było nie lada wydarzenie w social mediach. Berglind Guðmundsdóttir, autorka bloga kulinarnego GulurRauðurGrænn&salt, z którego zdarza mi się czasem korzystać, podczas swojej samotnej podróży do Włoch postanowiła poślubić… samą siebie. Prawdziwe wydarzenie wydało mi się bardzo wzruszające i piękne. Była sukienka, był pierścionek, przysięga. Z wypiekami na twarzy wyczekiwałam kolejnych instastories ze słonecznej Sycylii! Szczególnie z miejsc, które leżą poza utartymi szlakami. Było też jedzenie i dużo wina! Ach Aperolu, tęsknię po tobie! Sama Berglind bardzo pozytywnie przyjęła „swój występ” w Skaupið, co można było zobaczyć na jej profilu. W skeczu bowiem stwierdziła, że skoro wszyscy biorą teraz ślub we Włoszech (nawiązanie do dwóch islandzkich sław, które również wzięły niedawno ślub w tym kraju, był to piłkarz reprezentacji narodowej Gylfi Þór Sigurðsson oraz piosenkarz Friðrik Dór Jónsson), to ona też. Konkretniej rzecz ujmując, sparodiowany został wywiad z Berglind dla telewizji Stöð 2, gdzie opisuje ślub, zdradę samej siebie i… rozwód, o którym zdecydowała po powrocie na Islandię. Jego powodem jest, jak możemy nietrudno wywnioskować, Alessandro przywieziony jako pamiątka z podróży 😉

Innym bliskim mi tematem jest ochrona środowiska, która stanowiła dość sporą część Skaupið. „Dostało się” Grecie Thunberg, plastikowym torbom, oraz islandzkiemu politykowi, który swoim wpisem na Twitterze wywołał burzę, kwitując Gretę, jako przedstawicielkę przyszłych pokoleń, które dla nas nie zrobiły, jak dotąd, nic, a my dla nich robimy wszystko… Greta pojawiła się w klipie w swoim żółtym płaszczyku i jako przerażająca dziewczynka z japońskich horrorów prześladuje owego autora wpisu, Hannesa H. Gissurarsona oraz inne osobistości z islandzkiego świata nauki i polityki, które zdają się nie brać jej na serio.



Na dzień 1 lipca 2019 wyznaczono śmierć plastikowych toreb. Od tego dnia w całym kraju zaczęły obowiązywać opłaty za każdą wydaną plastikową torbę, nawet tak zwane „zrywki” na warzywa i owoce. Mimo nowo ustanowionego prawa, nie zauważyłam w Islandczykach zmiany w przyzwyczajeniach. Zrywają lśniące reklamówki aż miło! I kupują kolejne przy kasie*. Sama swoje grzechy popełniłam, bo pakowałam banany w plastik, ale opamiętałam się w porę, mam nadzieję. Pora też już wkładam luzem do koszyka.
W każdym bądź razie, pogrzeb zorganizowany plastikowym reklamówkom był zagrany mistrzowsko, kiedy cała rodzina zbiera się przed domem, aby je definitywnie pożegnać zakopując w ogródku. Nagle mama zwraca oczy ku niebu i wykrzykuje: Boże! Dlaczego stworzyłeś plastikowe torby, skoro nie wolno nam ich używać? Upada na kolana i jej dramatyczny krzyk przedziera się przez mrok nocy: Dlaczego??? W programie nawiązano również do akcji plastlaus september (wrzesień bez plastiku), gdzie syn nieustannie poucza swoją mamę, kiedy ta nie segreguje śmieci, czy używa plastikowej słomki. Trwają między nimi słowne przepychanki: im bardziej syn stara się wymigać od sprzątania łazienki, tym bardziej kobieta stara się zbulwersować chłopca swoją arogancją wobec kwestii środowiska. Wyszła bardzo zgrabna słowna przepychanka 🙂



Skaupið kończy się wpadającą w ucho piosenką wykonywaną przez bardzo znanego artystę, również w Polsce, mianowicie Prins Póló, Ekki nokkuð (Zupełnie nic), która nawiązuje (oczywiście) do kwestii ochrony środowiska. Artysta wciela się w postać, która zupełnie ignoruje temat i nie wierzy w recykling, mimo dobrej dawki witaminy D podczas ostatniego lata w północnej Islandii, ucieka na Teneryfę, gdy tylko nadejdą gorsze dni, potrzebuje swojego jeepa, tylko wtedy, kiedy musi gdzieś na chwilę wyskoczyć. Því hvað hafa börnin okkar svo sem gert fyrir okkur? Ekki nokkuð! Bo co nasze dzieci zrobiły dla nas? Zupełnie nic!

Dla osób, które nie mieszkają na Islandii, Skaupið będzie bardzo trudno zrozumieć. Pomimo tego, że nieobiektywnie mogę o sobie powiedzieć, że z reguły nadążam za nagłówkami w prasie, tak w kilku skeczach nie wiedziałam/nie pamiętałam/nie zrozumiałam o co chodzi. Różnica pokoleń, czy stopień śledzenia social mediów również może odgrywać dużą rolę w odbiorze programu samych Islandczyków, dlatego nie ma nic dziwnego w tym, że gdy przed telewizorem zasiada kilka generacji, każda z nich śmieje się w innym momencie. Po pierwszej emisji miałam mieszane uczucia. Za drugim razem podobał mi się coraz bardziej. Za trzecim (przypadkowo trafiłam wczoraj na powtórkę w telewizji) już śmiałam się w głos dość często. Mąż wprowadził mnie w świat ominiętych przeze mnie jakimś cudem wydarzeń roku i cały Skaupið próba numer 3 okazał się bardzo przyjemnym doświadczeniem, szczególnie pod względem językowym, ponieważ proces oswajania Obcego w postaci islandzkiego zachodzi powoli ale do przodu.
Oprócz tradycyjnego Gleðilegt nýtt ár życzę Wam realizacji wszystkich planów i zamierzeń, które sobie wyznaczyliście na ten rok, a być może już na całą dekadę. Ja nie wiem co się wydarzy za pół roku, choć staram się planować zawsze przynajmniej na 6 miesięcy, to życie zawsze ma swoje własne zachciewajki, dlatego trzeba wtedy odpowiednio reagować 🙂 I zdrowia. Bo jak jest się zdrowym, to wszystko inne można cierpliwie wypracować. Nie byłabym sobą, gdybym Wam nie życzyła fantastycznych doznań smakowych, w jakimkolwiek miejscu na świecie będziecie. Wszystkiego dobrego!
Skaupið jest dostępny w wersji z angielskimi napisami, gdyby ktoś z Was chciałby zobaczyć cały program. Link do strony Rúv. Piosenkę wykonywaną przez Prins Póló znajdziecie na Spotify.
*Zdaję sobie sprawę, że nie jest to 100% populacji. Generalizacja to zła rzecz, przyjęta na potrzeby „wyrazu artystycznego”.
Źródło zdjęć wykorzystanych we wpisie: telewizja Rúv.
Dla mnie poprzedni rok był mieszanką cudownych chwil, z ogromna dozą złych i tragicznych. Dlatego z okazji nowego już roku 2020, życzę Ci przede wszystkim zdrowia i choć odrbiny radości w najciemniejszych momentach życia, a także spełnienia choćby tych najmniejszych marzeń!
Pokochałam Twojego bloga i zawsze jestem podekscytowana gdy widzę maila powiadamiającego o nowym wpisie ;).
Pozdrowienia z szarej i deszczowej Angli 🙂
PolubieniePolubienie
Dziękuję za życzenia i bardzo miłe słowa, które są wielką motywacją do działania! Pozdrawiam z wietrznego Akureyri 🙂
PolubieniePolubienie