– czyli Alþjóðlegur vöffludagur
O którym zapomniałam. Nawet nie wiedziałam, że istnieje. Wcale mnie to zresztą nie dziwi, skoro mamy Dzień Pizzy, Dzień Czekolady, Dzień Masła Orzechowego, to Dzień Gofra tym bardziej powinien mieć swoje miejsce w tym zacnym gronie. Jednakże historia tego dnia jest zapewne nieco inna niż pozostałych. 25 marca to w tradycji chrześcijańskiej Dzień Zwiastowania Marii Panny – wypada dokładnie 9 miesięcy przed Bożym Narodzeniem. W Szwecji, gdzie zwyczaj jedzenia gofrów znany był już w XV wieku, ten dzień nazywa się Vårfrudagen, czyli Dzień Naszej Pani. Jak widać od Vårfrudagen do Våffeldagen niedaleko i tak oto 25 marca stał się Międzynarodowym Dniem Gofra. A że wszystko, co skandynawskie nie jest nam obce, na Islandii też przyjął się zwyczaj robienia gofrów. Nie tylko tego dnia. W każdym islandzkim domu jest gofrownica, każda szanująca się kawiarnia ma gofry w swoim menu, każda poważna partia polityczna serwuje vöfflukaffi podczas spotkań z elektoratem gdy wybory nadchodzą wielkimi krokami. Śmiem nawet twierdzić, że w niektórych domach, tak jak w Polsce nie ma niedzieli bez ciasta, tak na Islandii nie ma niedzieli bez gofrów. I to niekoniecznie do popołudniowej kawy, często serwowane są wieczorem lub kiedy do drzwi zapukają niespodziewani goście.

Nie wyglądają one jednak identycznie jak te z nadbałtyckiego deptaku. W krajach skandynawskich, tradycyjne gofry są w kształcie serduszek, smażone w okrągłej gofrownicy. Na Islandii bita śmietana i dżem rabarbarowy to klasyk. Vöfflur með rjóma og sultu i koniec dyskusji. Gofry z Nutellą to jakaś profanacja. Gofry z masłem orzechowym i innymi fit substytutami to nie są gofry. Jakkolwiek liberalni w innych sprawach i sferach życia to w temacie gofrów Islandczycy są do bólu konserwatywni. Akceptują ewentualnie dżem jagodowy lub truskawkowy. Inne smaki to już odchył w nieznanym kierunku, gdzie nikt nie chce podążać. A jeśli ktoś chce sobie pofolgować, sos czekoladowy będzie przysłowiową kropką nad i.
Nie uwzględniałam gofrów w weekendowych planach, ponieważ ciasto z rabarbarem (jak dobrze mieć zamrażarkę słusznych rozmiarów) kusiło mnie od sobotniego ranka i oprócz wydłubywania kruszonki z wierzchu (bardzo zły nawyk z dzieciństwa) wykazywałam się anielską cierpliwością do momentu aż nie dowiedziałam się, że 25 marca jest Dzień Gofrów i nie ma opcji pozostawienia tego faktu bez echa na blogu. Z przyjemnością pragnę podzielić się z Wami przepisem, którego baza jest w pewnej bardzo dobrze mi znanej islandzkiej rodzinie od lat. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie wprowadziła kilku „modyfikacji”. Oglądając zdjęcia musicie wiedzieć, że tak NIE DO KOŃCA wyglądają tradycyjne islandzkie gofry, to moja wariacja na ich temat. Przepis się zgadza, dodatki już nie w 100%, ale chyba nie wyszły takie złe, prawda?

Islandzkie gofry (8 sztuk):
100g maślanki
150ml mleka (lub więcej, do uzyskania odpowiedniej konsystencji)
170g mąki, około (ja użyłam mąki orkiszowej jasnej, w oryginale jest mąka pszenna)
1 jajko
1/4 łyżeczki soli
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 łyżeczki sody
3 łyżki roztopionego masła
1/2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
Zmiksować wszystkie składniki oprócz masła, które należy dodać na końcu. W razie potrzeby dodajemy mleko, ciasto nie może być za gęste, ale zdecydowanie gęstsze od naleśnikowego. Rozprowadzamy je chochlą na gofrownicy. Im dłużej będziemy je trzymać w gofrownicy, tym bardziej będą chrupiące, stopień wysmażenia zależy również od mocy urządzenia, ja smażę ok. 4 minuty. Podajemy z czym dusza zapragnie. Ja bitą śmietanę zastąpiłam naturalnym skyrem wymieszanym z syropem klonowym. Smacznego!