Keto na Islandii

– czyli zaskakująca popularność diety ketogennej na wyspie

Do napisania tego tekstu skłonił mnie wspomniany w poprzednim wpisie Bolludagur, który już należy do przeszłości. Muszę przyznać, że chyba nadgorliwie podeszłam do tematu asymilacji z narodem islandzkim, bo liczba cztery ptysie w dwa dni wywołała niedowierzanie na twarzy… A może to był podziw? Tak, zdecydowanie.

Rozżalona brakiem entuzjazmu wśród otoczenia zasiadłam do wieczornych wiadomości, a tam jeszcze większe rozczarowanie – gdzie materiały z całego kraju? Gdzie ludzie umazani śmietaną? Pojawili się dopiero w dziewiętnastej minucie.

Reportaż został nakręcony w piekarni w Mosfellsbær – mieście na południu praktycznie przyklejonym do Reykjaviku. Przez weekend wykonano tam 32 000 bollur (samo miasto liczy około 11 000 mieszkańców). Piekarz wyglądający na szefa wszystkich szefów, mówi o swoistym maratonie w pracy, on sam na nogach jest od pierwszej w nocy. Opowiada
(i na moje nieszczęście) prezentuje różne rodzaje kuszących kuleczek. Wtedy pada pytanie od pani dziennikarki: Co z ludźmi na diecie keto? Na twarzy odpowiadającego pana cukiernika widać zaskoczenie z nutką dobrotliwego uśmiechu i po chwili ma już odpowiedź: Dla nich chyba dobrze jeść śmietanę, czyż nie? Sporo jej w bollur (uśmiech). Pani dziennikarka wpadła na doskonałe rozwiązanie problemu: czyli trzeba zrezygnować z ciasta, marmolady i polewy czekoladowej i będzie w porządku? Na to pan piekarz
z pobłażaniem i lekką nutką zniecierprliwienia tudzież poddenerwowania pragnął uciąć te rozważania odpowiadając: Wie pani co… W takim dniu w ogóle nie warto się nad tym zastanawiać.

Coś mi jednak mówi, że jakiś procent Islandczyków tak właśnie zrobiło. Wraz
z wybiciem północy w sylwestrowy wieczór oprócz odpalania fajerwerków, tradycyjnie
w naszych głowach zaczynają kiełkować tzw. postanowienia noworoczne. Wśród nich ten standardowy – zrzucenie kilku zbędnych kilogramów. Najlepiej szybko. A jak szybko, to trzeba podjąć drastyczne środki. Dwa lata temu niezwykle popularny stał się crossfit. Kolejne miejsca do uprawiania tylko tej dyscypliny wyrosły jak grzyby po deszczu,
w samym Akureyri mamy ich dwa (miasto liczy niespełna 20 000 mieszkańców).   

Rok 2019 to dietetyczna nowa era na wyspie. Ketó (czyt. ketoł) zaczęło tutaj przybierać na sile już w zeszłym roku, ale w styczniu, który jest dodatkowo miesiącem weganizmu, społeczeństwo ogarnął szał.  

O samej diecie ketogennej (lub ketogenicznej) wiedziałam przedtem niewiele, głównie
z mediów społecznościowych, i to tylko tyle, że jest to dieta niskowęglowodanowa. Zabrzmiało nieźle – jajka z bekonem i awokado codziennie na śniadanie wierząc, że to pomaga schudnąć to zawsze kusząca opcja. Niestety podczas tej kuracji trzeba pożegnać owsiankę z bananem…

Zajrzyjmy do teorii. Dieta ketogeniczna to, jak już wcześniej wspomniałam, dieta niskowęglowodanowa i wysokotłuszczowa. Była ona stosowana z sukcesami
w zwalczaniu niektórych poważnych chorób, takich jak padaczki lekoopornej u dzieci, cukrzycy, czy Alzheimera. Pojawiło się kilka popularnych diet wysokobiałkowych: Atkinsa, Dukana, paleo. To, co jednak odróżnia dietę ketogeniczną od wcześniej wymienionych to udział procentowy tłuszczu w planie żywieniowym, który oscyluje
w granicach 70%-80%.

Mechanizm tej diety polega wytworzeniu ciał ketonowych, które pojawiają się
w momencie dostarczania do organizmu dużej ilości tłuszczu przy jednocześnie minimalnym udziale węglowodanów. Aby organizm mógł normalnie funkcjonować zużywa niewielką ilość przyjętej glukozy (która przy normalnej, zbilansowanej diecie jest głównym źródłem energii dla ciała) oraz czerpie z zapasów tłuszczu, których człowiek może również używać jako źródła energii w momencie gdy glukoza się skończy.
W momencie trwania tego „postu”, czyli doprowadzenia do stanu ketozy i odcięcia węglowodanów jako dostawcy energii i kontynuacji kuracji, zaczynamy spalać tłuszcz, obniża się poziom insuliny. Kiedy ciała ketonowe zaczynają gromadzić się w krwi, ma miejsce stan ketozy, który objawia się między innymi zmniejszeniem apetytu, co
w rezultacie skutkuje spadkiem wagi i lepszym samopoczuciem.

Wymagania tego stylu są odżywiania są dość surowe. Dzienna dawka węglowodanów oscyluje wokół 50g (to mniej niż bułka…), czasem spada do 20g (to już chyba nawet nie wafelek ryżowy), 70% do 80% to tłuszcze, a 10%-20% to białka.

Jaki to musi być ciężki kawałek (nie)chleba, tak pracować nad ciałem bikini. O ile zmniejszenie węglowodanów (prostych) to nie jest w moim przekonaniu zły pomysł, tak ich wyeliminowanie już zaczyna być niepokojące. Dieta ketogenna powinna być stosowana pod ścisłym nadzorem lekarza. I ufam, że nagle 8 tyś. osób zapisanych na Facebooku do grupy Keto Iceland to zrobiło i wykonuje regularne badania, oczywiście oprócz kupienia biblii ketó autorstwa Gunnara Mára Sigfússona i być może nawet jej przeczytania.

 

53482251_417318792356738_746145942276669440_n
Produkty oznaczone etykietą ketó – supermarket Nettó

W styczniu słowo ketó było już wszędzie. Supermarket Bónus (polska Biedronka, tyle że tutaj mamy do czynienia z zezowatą świnką) oferuje gotowe dania ketó, które trzeba tylko ugotować w domu. Restauracje prześcigają się w ketó menu serwując keto-miski wypełnione islandzką (mam nadzieję) wołowiną, bądź kurczakiem i bekonem. Magazyny kulinarne drukują przepisy. Kiedy zaczął się okres Þorrablót, czyli miesiąc, w którym Islandczycy spożywają właśnie słynne owcze głowy i baranie jądra (ale nie codziennie i nie całymi dniami), w poważanych mediach pojawił się artykuł w tonie uspokajającym: „Tradycyjne jedzenie odpowiada zasadom diety keto”. Niestety w artykule Gunnar Már przestrzega przed chlebem
i ziemniakami, czyli ostatecznie wcale tak różowo nie jest… Ale i na to znalazło się rozwiązanie. Wystarczy zamiast musu z ziemniaków zrobić jego odpowiednik z brokuła lub kalafiora!

 

Islandczycy musieli podejść do tego poważnie, bo niedawno w tych samych mediach pojawiła się wzmianka o kończących się zapasach kalafiora w magazynach importera, firmy Bananar ehf. Trzeba było wysłać specjalny samolot aż do Holandii, żeby oddalić zagrożenie jego deficytu. Prezes Bananar ehf. mówi o nawet 60% wzroście sprzedaży kalafiora w ostatnim czasie. Odnotowano zdecydowanie większe zainteresowanie takimi warzywami jak: brokuł, cukinia, czy bakłażan, ponieważ zawierają one nieznaczną zawartość węglowodanów.

Rosnące jak na drożdżach zyski liczą przede wszystkim dystrybutorzy mięsa, jajek
i serów. Ta dobra passa trwa już kilka miesięcy, a porównując styczeń 2018 ze styczniem 2019 różnica ta wynosi około 20%. Mleczarnia MS zauważyła zdecydowany wzrost sprzedaży serka ziołowego, który keto-ludzie podgryzają jako przekąskę. Prezes firmy Stjörnugrís, zajmującej się produkcją wędlin i dań mięsnych przyznaje, że zakład otrzymuje ogromną ilość pytań związanych z dietą i, jak najbardziej, jego firma będzie odpowiadać na zapotrzebowanie rynku.

Słowo ketó zaczęło atakować nas wszędzie. Wyskakuje z lodówki (dosłownie). Sklepy prześcigają się w oferowaniu jak najszerszej gamy produktów odpowiadających wymaganiom kuracji. Ketó – zamiast dietą, która musi być stosowana pod nadzorem lekarza, stało się już nawet nie stylem życia, ale modą.

 

Niedawno w regionalnym tygodniku pojawił się niezwykle interesujący felieton autorstwa Àsgeira Ólafssona, trenera personalnego w Akureyri. Jest to głos rozsądku, który pragnie ugasić ogień jakim jest moda na ketó. Kiedyś wrogiem numer 1 był cukier. Jest nadal, oczywiście, ale przestał się dobrze sprzedawać. Teraz cukier został wchłonięty w całą gamę produktów węglowodanowych, które są zakazane przez ketó-reżim. Jesteśmy ludźmi, którzy uwielbiają jeść. Nawet ketó-ludzie kiedyś zjedzą tego pieczonego ziemniaka, wypiją piwo, posmarują tosta dżemem po kilku miesiącach postu. I zrobią to znowu. I znowu. I za rok będą szukali kolejnej kuracji pozwalającej
na osiągnięcie jak najszybszych rezultatów, bo pojawił się efekt jo-jo. Ketó jest tylko kolejnym trendem, który nakręca całą spiralę biznesu, a nas zamyka w więzieniu błędnych przekonań, że węglowodany są naszym wrogiem. Puentą artykułu jest odwołanie się do ludzkiej wyobraźni i nawoływanie do odzyskania samodzielnego myślenia. To ty sterujesz swoją dietą, nikt inny. Fakt, że połowa twoich kolegów jest na ketó, nie oznacza, że ty też musisz. Jedzenie, którego potrzebujemy do życia, nigdy nie powinno być kwestią mody.

53881470_2192262681036340_1324752035039412224_n
Przepisy zamieszczone w dwóch tegorocznych wydaniach magazynu kulinarnego Gestgjafinn

Nie wiem jak wy, ale ja bym się poddenerwowała na ketó-ludzi, gdybym poszła po jajka, a na półce pusto… Z drugiej strony, bezkarne objadanie się masłem orzechowym też ma jakieś plusy… Swoją drogą jestem bardzo ciekawa co dietetyczne rekiny biznesu przygotują dla nas na następny rok? Ja bym się najbardziej ucieszyła z braku cukru
i syropu glukozowego w chlebie i bekonie.

 

 

Reklama

Jeden komentarz Dodaj własny

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s